Wszystko na pozór się zgadza.
Kształt głowy, rysy twarzy, wzrost, sylwetka.
Jednak nie jest podobny.
Może nie w takiej pozie?
W innym kolorycie?
Może bardziej z profilu,
jakby się za czymś oglądał?
Gdyby coś trzymał w rękach?
Książkę własną? Cudzą?
Mapę? Lornetkę? Kołowrotek wędki?
I niechby co innego miał na sobie?
Wrześniowy mundur*? Obozowy pasiak?
Wiatrówkę z tamtej szafy?
Albo – jak w drodze do drugiego brzegu –
po kostki, po kolana, po pas, po szyję
już zanurzony? Nagi?
I gdyby domalować mu tu jakieś tło?
Na przykład łąkę jeszcze nie skoszoną?
Szuwary? Brzozy? Piękne chmurne niebo?
Może brakuje kogoś obok niego?
Z kim spierał się? Żartował?
Grał w karty? Popijał?
Ktoś z rodziny? Przyjaciół?
Kilka kobiet? Jedna?
Może stojący w oknie?
Wychodzący z bramy?
Z psem przybłędą u nogi?
W solidarnym tłumie?
Nie, nie, to na nic.
Powinien być sam,
jak niektórym przystało.
I chyba nie tak poufale, z bliska?
Dalej? I jeszcze dalej?
W najzupełniejszej już głębi obrazu?
Skąd, gdyby nawet wołał,
nie doszedłby głos?
A co na pierwszym planie?
Ach, cokolwiek.
I tylko pod warunkiem, że będzie to ptak
przelatujący właśnie.
(Krakow, 2009.)
Everything seems to agree.
The head’s shape, the features, the silhouette, the height.
But there’s no resemblance.
Maybe not in that position?
A different colour scheme?
Maybe more in profile,
as if looking at something?
What about something in his hands?
His own book? Someone else’s?
A map? Binoculars?A fishing reel?
And should he be wearing something different?
A soldier’s uniform in ‘39? Camp stripes?
A windbreaker from that closet?
Or – as if passing to the other shore –
up to his ankles, his knees, his waist, his neck,
deluged? naked?
And maybe a backdrop should be added?
For example a meadow still uncut?
Rushes? Birches? A lovely cloudy sky?
Maybe someone should be next to him?
Arguing with him? Joking?
Drinking? Playing cards?
A relative? A chum?
Several women? One?
Maybe standing in a window?
Going out the door?
With a stray dog at his feet?
In a friendly crowd?
No, no, all wrong.
He should be alone,
that suits some best.
And not so familiar, so close up?
Farther? Even farther?
In the furthermost depths of the image?
His voice couldn’t carry
even if he called?
And what in the foreground?
Oh anything.
As long as it’s a bird
just flying by.
Translation Clare Cavanagh
Cette nuit, j'ai rêvé de mon père, nous étions tous les deux avec beaucoup d’autres gens dans une grande farandole.
Il ressemblait à l’homme qu’il était quand il avait entre 40 et 50 ans. Moi, je n’avais pas d’âge, il n’était pas près de moi mais j’étais contente de le voir et que nous soyons ensemble parmi tous ces gens heureux dans un grand champ.
W jakich okolicznościach śnią ci się umarli?
Czy często myślisz o nich przed zaśnięciem?
Kto pojawia się pierwszy?
Czy zawsze ten sam?
Imię? Nazwisko? Cmentarz? Data śmierci?
Na co się powołują?
Na dawną znajomość? Pokrewieństwo? Ojczyznę?
Czy mówią, skąd przychodzą?
I kto za nimi stoi?
I komu oprócz ciebie śnią się jeszcze?
Ich twarze czy podobne do fotografii?
Czy postarzały się z upływem lat?
Czerstwe? Mizerne?
Zabici czy zdążyli wylizać się z ran?
Czy pamiętają ciągle, kto ich zabił?
Co mają w rękach – opisz te przedmioty.
Zbutwiałe? Zardzewiałe? Zwęglone? Spróchniałe?
Co mają w oczach – groźbę? Prośbę? Jaką?
Czy tylko o pogodzie z sobą rozmawiacie?
O ptaszkach? Kwiatkach? Motylkach?
Z ich strony żadnych kłopotliwych pytań?
A ty co wtedy odpowiadasz im?
Zamiast przezornie milczeć?
Wymijająco zmienić temat snu?
Zbudzić się w porę?
Wisława Szymborska, Ludzie na moście (1986)
En quelles circonstances rêves-tu des morts ?
Penses-tu souvent à eux avant de t’endormir ?
Qui t’apparaît le premier ?
Est-ce toujours le même ?
Nom ? Prénom ? Cimetière ? Date de la mort ?
À quoi en appellent-ils ?
À l’amitié lointaine ? La parenté ? La patrie ?
Est-ce qu’ils disent d’où ils viennent ?
Qui se cache derrière eux ?
À qui d’autre que toi apparaissent-ils en rêve ?
Leurs visages ressemblent-ils à leurs photos ?
Ont-ils vieilli avec les années ?
Sont-ils frais ? Pâles ?
Les tués ont-ils eu le temps de soigner leurs blessures ?
Se souviennent-ils encore qui les a tués ?
Qu’ont-ils dans leurs mains – décris ces objets.
Pourris ? Rouillés ? Carbonisés ? Vermoulus ?
Que lit-on dans leurs yeux – la menace ? La prière ? Laquelle?
Vous ne parlez que de la pluie et du beau temps entre vous?
Des oiseaux ? Des fleurs ? Des papillons ?
De leur part nulles questions gênantes ?
Et toi, que leur réponds-tu alors ?
Au lieu de prudemment te taire ?
De passer évasivement à un autre sujet de rêve ?
De te réveiller à temps ?
Wisława Szymborska.
Twarze.
Miliardy twarzy na powierzchni świata.
Podobno każda inna
od tych, co były i będą.
Ale Natura - bo kto ją tam wie -
może zmęczona bezustanną pracą
powtarza swoje dawniejsze pomysły
i nakłada nam twarze
kiedyś już noszone.
Może cię mija Archimedes w dżinsach,
caryca Katarzyna w ciuchu z wyprzedaży,
któryś faraon z teczką, w okularach.
Wdowa po bosym szewcu
z malutkiej jeszcze Warszawy,
mistrz z groty Altamiry
z wnuczkami do ZOO,
kudłaty Wandal w drodze do muzeum
pozachwycać się trochę.
Jacyś polegli dwieście wieków temu,
pięć wieków temu
i pół wieku temu.
Ktoś przewożony tędy złoconą karetą,
ktoś wagonem zagłady.
Montezuma, Konfucjusz, Nabuchodonozor,
ich piastunki, ich praczki i Semiramida,
rozmawiająca tylko po angielsku.
Miliardy twarzy na powierzchni świata.
Twarz twoja, moja, czyja -
nigdy się nie dowiesz.
Może Natura oszukiwać musi,
i żeby zdążyć, i żeby nastarczyć
zaczyna łowić to, co zatopione
w zwierciadle niepamięci.
z tomu Tutaj, 2009
Wisława Szymborska
Faces.
Billions of faces on the earth's surface.
Each different, so we're told,
from those that have been and will be.
But Nature—since who really understands her?—
may grow tired of her ceaseless labors
and so repeats earlier ideas
by supplying us
with preworn faces.
Those passersby might be Archimedes in jeans,
Catherine the Great draped in resale,
some pharaoh with briefcase and glasses.
An unshod shoemaker’s widow
From a still pint-sized Warsaw,
The master from the cave at Altamira
Taking his grandkids to the Zoo,
A shaggy Vandal en route to the museum
To gasp at past masters.
The fallen from two hundred centuries ago,
Five centuries ago,
Half a century ago.
One brought here in a golden carriage,
Another conveyed by extermination transport.
Montezuma, Confucius, Nebuchadnezzar,
Their nannies, their laundresses, and Semiramida,
Who only speaks English.
Billions of faces on the earth's surface.
My face, yours, whose—
you'll never know.
Maybe Nature has to shortchange us,
and to keep up, meet demand,
she fishes up what's been sunk
in the mirror of oblivion.
In Tutaj, 2009
Translation Clare Cavanagh
Wbrew wiedzy i naukom geologów,
kpiąc sobie z ich magnesów, wykresów i map –
sen w ułamku sekundy
piętrzy przed nami góry tak bardzo kamienne,
jakby stały na jawie.
A skoro góry, to i doliny, równiny
z pełna infrastrukturą.
Bez inzynierów, majstrów, robotników,
bez koparek, spycharek, dostawy budulca –
gwałtowne autostrady, nagłe mosty,
natychmiastowe miasta zaludnione gęsto.
Bez reżyserów z tubą i operatorów –
tłumy dobrze wiedzące, kiedy nas przerazic
i w jakiej chwili zniknąć.
Bez biegłych w swoim fachu architektów,
bez cieśli, bez murarzy, betoniarzy –
na scieżce raptem domek jak zabawka,
a w nim ogromne sale z echem naszych kroków
i ściany wykonane z twardego powietrza.
Nie tylko rozmach ale i dokładność –
poszczególny zegarek, calkowita mucha,
na stole obrus haftowany w kwiaty,
nadgryzione jabłuszko ze śladami zębów.
A my – czego nie mogą cyrkowi sztukmistrze,
magowie, cudotwórcy i hipnotyzerzy –
nieupierzeni potrafimy fruwać,
w czarnych tunelach świecimy sobie oczami,
rozmawiamy ze swadą w nieznanym języku
i to nie z byle kim, bo z umarłymi.
A na dodatek, wbrew własnej wolności,
wyborom serca i upodobaniom,
zatracamy się
w miłosnym pożądaniu do –
zanim zadzwoni budzik.
Co na to wszystko autorzy senników,
badacze onirycznych symboli i wróżb,
lekarze z kozetkami do psychoanaliz –
jeśli coś im się zgadza,
to tylko przypadkiem
i z tej tylko przyczyny,
że w naszych śnieniach,
w ich cieniach i lśnieniach,
w ich zatrzęsieniach, niedoprzewidzeniach,
w ich odniechceniach i rozprzestrzenieniach
czasem nawet uchwytny sens
trafić się może.
(Krakow, 2009.)
Despite the geologists’ knowledge and craft,
mocking magnets, graphs, and maps—
in a split second the dream
piles before us mountains as stony
as real life.
And since mountains, then valleys, plains
with perfect infrastructures.
Without engineers, contractors, workers,
bulldozers, diggers, or supplies—
raging highways, instant bridges,
thickly populated pop-up cities.
Without directors, megaphones, and cameramen—
crowds knowing exactly when to frighten us
and when to vanish.
Without architects deft in their craft,
without carpenters, bricklayers, concrete pourers—
on the path a sudden house just like a toy,
and in it vast halls that echo with our steps
and walls constructed out of solid air.
Not just the scale, it’s also the precision—
a specific watch, an entire fly,
on the table a cloth with cross-stitched flowers,
a bitten apple with teeth marks.
And we—unlike circus acrobats,
conjurers, wizards, and hypnotists—
can fly unfledged,
we light dark tunnels with our eyes,
we wax eloquent in unknown tongues,
talking not with just anyone, but with the dead.
And as a bonus, despite our own freedom,
the choices of our heart, our tastes,
we’re swept away
by amorous yearnings for—
and the alarm clock rings.
So what can they tell us, the writers of dream books,
the scholars of oneiric signs and omens,
the doctors with couches for analyses—
if anything fits,
it’s accidental,
and for one reason only,
that in our dreamings,
in their shadowings and gleamings,
in their multiplings, inconceivablings,
in their haphazardings and widescatterings
at times even a clear-cut meaning
may slip through.
translation Clare Kavanah and Stanislaw Baranczak
Chce mi bez reszty zająć uwagę i czas.
Kiedy śpię, przychodzi jej to łatwo.
W dzień bywa różnie, i ma o to żal.
Podsuwa mi gorliwie dawne listy, zdjęcia,
porusza wydarzenia ważne i nieważne,
przywraca wzrok na prześlepione widoki,
zaludnia je moimi umarłymi.
W jej opowieściach jestem zawsze młodsza.
To miłe, tylko po co bez przerwy ten wątek.
Każde lustro ma dla mnie inne wiadomości.
Gniewa się, kiedy wzruszam ramionami.
Mściwie wtedy wywleka wszystkie moje błędy,
ciężkie, a potem lekko zapomniane.
Patrzy mi w oczy, czeka, co ja na to.
W końcu pociesza, że mogło być gorzej.
Chce, żebym żyła już tylko dla niej i z nią.
Najlepiej w ciemnym, zamkniętym pokoju,
a u mnie ciągle w planach słońce teraźniejsze,
obłoki aktualne, drogi na bieżąco.
Czasami mam jej towarzystwa dosyć.
Proponuję rozstanie. Od dzisiaj na zawsze.
Wówczas uśmiecha się z politowaniem,
bo wie, że byłby to wyrok i na mnie.
She wants to take up all my time and attention.
She’s got no problem when I sleep.
The day’s a different matter, which upsets her.
She thrust old letters, snapshots at me eagerly
stirs up events both important and un-,
turns my eyes to overlooked views,
peoples them with my dead.
In her stories I’m always younger.
Which is nice, but why always the same story.
Every mirror holds different news for me.
She gets angry when I shrug my shoulders.
And takes revenge by hauling out old errors,
weighty, but easily forgotten.
Looks into my eyes, checks my reaction.
Then comforts me, it could be worse.
She wants me to live only for her and with her.
ideally in a dark, locked room,
but my plans still feature today’s sun,
clouds in progress, current roads.
At times I get fed up with her.
I suggest a separation. From now to eternity.
Then she smiles at me with pity,
since she knows it would be the end of me too.
translation Clare Kavanah